Nasze wydawnictwa

maj, nr 5 (113) / 2002

Moje harcerskie lata (3)

Często były organizowane biegi harcerskie. Ponieważ byłem nowicjuszem, więc brałem udział w tych biegach jako "trup". Zostałem oddelegowany do innego hufca i położyli raz małego, żywego węża na dłoni i kazali czekać. Na dany znak miałem biec ścieżką, wołając "wąż" i przewrócić się. Bałem się bardzo tego węża, i nie wiedziałem co to za wąż, czy aby nie żmija. Było to nieduże, jak solidna glista i wężyka na grzbiecie mogło jeszcze nie mieć. Zresztą wąż też się bał. Zwinął się na mojej dłoni i lękliwie, z ukosa spoglądał na mnie. Jak to dobrze, że oboje byliśmy młodzi i bez agresywnych zamiarów. Ale rozkaz - rozkazem, więc zacisnąłem zęby i stałem. Później, jak kazali mi biec i przewrócić się - zjawił się patrol sanitarny, wyssali mi nogę, zabandażowali i ponieśli mnie na noszach. Właściwie to nie nogę narzekać, bo kolegę "trupa" położyli na moście linowym, który ugiął się pod obciążeniem i trup był do połowy zanurzony w wodzie. Ratowali go też w sposób bardziej wyrafinowany.

Zlot w Spale utkwił mi w pamięci jako obóz o najgorszych namiotach. Były duże, 10-osobowe, stare, a nasz paskudnie przeciekał. Tylko kilku druhów miało służbowe, nieprzemakaIne płaszcze, którymi przykrywali się w deszczowe noce, niestety częste. Ja spałem tylko pod kocem i budziłem się rano mokry i zziębnięty. Biegłem do ogniska i suszyłem przy ogniu mundur i koc, trzymając je w rękach. Później przebierałem się i suszyłem nocny przyodziewek.

Największe wrażenie zrobiła na mnie wielka defilada wszystkich uczestników Zlotu przed Prezydentem Ignacym Mościckim. Początkowo szło się nam kiepsko, bo orkiestra grała - jak twierdzili starsi druhowie - francuskiego marsza, odpowiedniego do drobnego i krótkiego kroku, a harcerze chodzili zawsze długim, wojskowym krokiem. Wreszcie złapaliśmy własne tempo i szliśmy równo, niezależnie od orkiestry. Deszcz padał.

Bardzo lubiłem wycieczki do sąsiadów, zwiedzanie obozów skautów z zagranicy, oglądanie pięknych bram wejściowych do obozu i różnych pomysłowych obozowych urządzeń. Dookoła Spały były wszędzie lasy, ogromne piękne lasy. To w tych lasach polował pan Prezydent na dziki i jelenie, a później w czasie okupacji niemieckiej największy zagończyk Polski - major Hubal polował na generała Blaskowitza.

W czasie Zlotu najwięcej serca i dobroci okazał mi jeden z najstarszych druhów - druh Oćwieja z Radymna. Przez wiele lat pytałem o niego wszystkich znajomych z Radymna. Dopiero w Jarosławskim Kwartalniku Armii Krajowej w numerze 13 z lipca-września 1994 roku znalazłem krótką natatkę: W początkach września 1939 r. w Borach Tucholskich, poległ w bitwie z Niemcami ppor. art. Kazimierz Oćwieja, ur. w 1914 r. w Radymnie, zasłużony działacz harcerstwa. Symboliczny grób znajduje się na cmentarzu w Radymnie. Spoczywaj w pokoju, drogi Kaziu!

12 X Wycieczka harcerska i ognisko w porośniętym drzewami szańcu wojskowym przy torze kolejowym w kierunku na Radymno. Nasz drużynowy Dziunek Wojciechowski przemawia i przypina mi do bluzy krzyż harcerski. Ogromnie się cieszę. W mojej klasie tylko ja mam krzyż harcerski. Wydarzenie to zostało opisane w sprawozdaniu z działalności III Drużyny Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego w naszej gimnazjalnej gazetce "O własnych siłach" Nr 1 (27) Rok VI. Październik 1935.

1 listopad 1935. Dzień Wszystkich Świętych. Porządkujemy grób Powstańca Michała Podgórskiego a nasz zastęp ma wartę. Zmieniamy się co 15 minut.

22 VI 1936. Drugi obóz harcerski w Radawie - około 20 km od Jarosławia. Mamy wojskowe, jednoosobowe namioty w kształcie piramid egipskich. Z tartaku pożyczono nam deski, na których leży siennik, wypchany słomą. Bardzo blisko obozu znajduje się stary cmentarz wojskowy z okresu I wojny światowej. Pierwszej nocy mam wartę, zaraz po północy. Jako broń dostałem toporek. W pewnej chwili spomiędzy grobów wybiegł czarny pies, a ja ze strachu nie mogłem ani krzyczeć, ani uciekać.

W lasach dookoła Radawy było dużo węży. Zbudziłem się rano nieco później, bo po nocnej warcie. Z przerażeniem spostrzegłem, że w namiocie leży duży zaskroniec na ziemi, a jego łeb tkwi głęboko pod kocem, którym jestem przykryty. Znieruchomiałem ze strachu. Ostrożnie podkurczyłem nogi, wyczołgałem się z siennika, wyskoczyłem na pole, poszukałem kija i dopiero wtedy przekonałem się, że wąż jest nieżywy, a ja byłem już trzecią kolejną ofiarą obozowych kawalarzy.

Komendantem obozu był druh Zdzisław Wojciechowski. Był bardzo dobry dla nas, energiczny, taktowny, wymagający i sprawiedliwy. Cieszył się ogólną sympatią. Nie wiem, co stało się z nim w czasie wojny.

22 VII - 12 VIII Obóz harcerski drużyny kolejowej w Zaleszczykach. Udało mi się pojechać na obóz z drużyną kolejową. Jechaliśmy eleganckim pociągiem pośpiesznym, bo drużyna kolejowa miała dużą zniżkę. Obóz mieścił się w jednym dużym namiocie i w czterech małych, dwuosobowych szwedzkich, zamykanych na zamki błyskawiczne. To była wtedy rewelacja! Ja wraz z druhem oboźnym dostałem mały namiot. Był trochę ciasny - jak na dłuższy pobyt i niewygodny do wchodzenia - trzeba się było do niego wczołgiwać. Początkowo nie przemakał. Pomimo tego niewygodnego wejścia, umieszczonego na wysokości łokcia nad ziemią, dostały się do niego mrówki. Stefciu przepłoszył je kroplami Waleriana z obozowej apteczki. W słoneczne dni nie można było wytrzymać w namiocie. Już po chwili pot lał się strugami. Obóz położony był na łące, na wzgórzu. Na opadającej skarpie wykopaliśmy w twardej glinie wnękę. To była nasza "piwnica" do przechowywania żywności.

 

cdn.

Jan Porębski
Copyright © 2014 Urząd Miasta Jarosławia, ul. Rynek 1, 37-500 Jarosław
Tel.: +48 16 624 87 00, faks: +48 16 624 87 65